Sobota, 12 września 2009 | Rower: NOX Eclipse SLT v3 (11.04.2011)
Poznań - przejmujemy ten lokal ;]
Dane wycieczki:
424.50 km (0.00 km teren) Czas: 16:05 h
Prędkość średnia: 26.39 km/h
Prędkość maksymalna: 40.60 km/h
Tętno maksymalne: ud/min
Tętno średnie: ud/min
Ekipa: Bartek Adam i ja
Trasa: Taka
Ilość wesel na trasie: setki. Dlatego ruch samochodowy jak na 12-4 w nocy był dość znaczny. Nawet zostaliśmy po drodze przez Ferrari wyprzedzeni w jakiejś konkretnej dziurze w środku lasu.
Tryb: Jazda w trybie co-operative. Każdy dawał zmiany. Jednakże Adam tak dobrze czuł się na zmianach, że dawał bardzo długie. A właściwie to nie były zmiany tylko jazda przed siebie jakby się miało do pokonania 100km z przełożeniem 3x8 cały czas. Dopuki ktoś przed niego nie wjechał albo nie zachciało mu się pić pruł przed siebie
Jedzenie: 3x pączek, 3x batoniki, 1,5l napoju energetycznego, jogurt, 2x frutina, 4x banan, 3x bułka, 2x duża pizza na 3 osoby, 1x sok Tymbark, kilka litrów wody, 2x słodka bułka, kilka Knopersów.
Ciekawostki: Tędy prawdopodobnie jechaliśmy. Adam "hardkor" Cortez jechał całą trasę w krótkich spodenkach ;] W Koninie nie ma Tesco. Średnia do Poznania i później na wysokości Wrześni podeszła pod 28km/h ale ich nie osiągnęła ;). Napój energetyczny dodaje energii ale nie likwiduje uczucia senności. W Poznaniu tramwaje mają szerszy rozstaw szyn niż w Łodzi ;]
Trzy słowa ojca prowadzącego: Jeżeli się robi 400km to nie można napierdalać jak oszalały. W grupie 3osobowej trzeba się zmieniać. Radzę używać przerzutek gdy je się ma, a nie ciągle jeździć na 3x8. Wypadało by się wyspać przed taką wyprawą. Jazda w siodle przez pierwsze 200km była dość mecząca, później to już z górki. Trzeba wstawać co kilka km i dać tyłkowi odpocząć. Na wyprawę przydałoby się rękawiczki i rękawki, w klatkę nie było tak zimno jak w dłonie i stopy. Radzę urzymywać równe tempo, raczej szybie niż wolne. Ostatnie 50km bardzo nas znużyło. Oczy się zamykały. W sumie zbyt wolne tempo daje taki sam efekt jak zbyt szybkie - człowiek się męczy ale w inny sposób. Pokonywanie ostatnich kilometrów nie jest trudne gdy się jedzie ich tyle. Spokojnie można zrobić ich więcej i nie jest to trudne - oczywiście nie takim tempem jak zrobiliśmy to przez ostatnie 50km. Ogólnie jestem zadowolony. Średnia 28km/h była w zasięgu jednakże pewne niedogodności nie pozwoliły jej osiągnąc. Nic do Adama nie mam, ale na drugi raz albo jedzie drużynowo i nie kozaczy albo nie jedzie wcale.
Wyjechaliśmy około 5:40 rano spod mojej chaty. Pogoda miała być lepsza, jak się stało było w miarę ciepło. Gdy ruszyliśmy nadal było ciepło dokupi nie opuściliśmy miasta. Za Aleksandrowem wszechobecna mgła - nie jakaś gęsta ale wystarczy. Dawała uczucie chłodu. Taka pogoda utrzymywała się dość długo. Po kilku godzinach zaczęło się rozjaśniać. Pierwszy dłuższy postój odbył się w Turku. Jemy po bułce i pączkach (Adam do Turku dojechał na jogurcie, więc w Turku zjadł śniadanie ;) ). Później do Lidla po napoje energetyczne - rano byliśmy senni i trzeba było dostarczyć trochę kofeiny. Adam zaopatruje się w 20 batoników a'la Knopers ;]:
Mucha robi za przewoźnika tychże. Teraz pora na jadę do Konina gdzie miał odbyć się kolejny dłuższy postój. Tempo było słuszne i wynosiło około 30km/h. W Koninie zatrzymujemy się na pierwsze dzisiejszego dnia większe śniadanie:
W Koninie mamy półmetek półmetku. Do pokonania pozostało drugie tyle w tę stronę. Już nie pamiętam gdzie, prawdopodobnie przed Koninem musiałem pozbyć się tylnego klocka bo trochę szlifował mi obręcz. Do Poznania jechałem bez tylnego hamulca z przednim który "działał". W Poznaniu w tamtejszym Go Sporcie zaopatrzyłem się w klocki. Do Poznania trasa przebiagała tak, że nic interesującego nie mam do napisania na jej temat. Słońce miejscami zaczęło wyglądać z poza chmur i w takiej aurze dojechaliśmy do Poznania. Naraszcie. Ekipa pojechała do przodu nie zważając na znak obwieszczający dotarcie do Poznania. Musiałem ich zawołać na małą sesję przy tymże:
Teraz kierujemy się na starówkę. Po drodze źle skręciliśmy, telefon do brata aby nas nakierował na centrum nic nie dał. Więc jedynym rozsądnym wyjściem było pojechanie w kierunku przeciwnym. Po drodze pytaliśmy się przechodzniów jak dojechać na Stare Miasto. Kilkanaście minut później jesteśmy. Wchodzę do napotkanej galerii handlowej w poszukiwaniu klocków. W środku niestety nie było ani Go ani Intersportu. Przyszedł czas aby coś zjęść, zanim to nastąpiło pofociliśmy trochę na starówce. Później niezastąpiona Kinga nakierowała nas na pizzerię Dagrasso. Po zapytaniu się w kiosku wiedzieliśmy gdzie jechać na dzisiejszy obiad. Chwila minęła, trochę fotek przydyło i pizza kupiona:
Najedliśmy się i napojiliśmy. Czas ruszać. Lajtowo wracamy, jedziemy w kierunku jeziora Malta i galerii handlowej o takiej nazwie. Tam też zaopatruje się w klocki. Muszę przyznać, że w tamtych okolicach jest zajebiście:
Przy Galerii mają monitorowany parking dla rowerów, naprzeciwko Malty jest jeziorko regatowe o długości ponad 2km i głębokości 3,5m, samoloty latały nam nad głowami, przy jeziorku jest stok narciarski, jest gdzie jeździć na rowerze - po prostu bajerka ;] Gdyby nie to, że trzeba wracać ja bym został tam na stałe ;] Przychodzi czas na nas i około godziny 18 opuszczamy Poznań:
Różne były prognozy czasowe powrotu do Łodzi zakładające nawet to, że będziemy w niej około godziny drugiej zachowując tempo dotychczasowe. Jednakże sprawy wynikające po drodze zrobiły porządek z prognozami. Już po wyjeździ z Poznania Adam narzucił mocne tempo zupełnie jak na jakimś wyścigu. Cieliśmy 33km/h bez żadnych zmian - Adam cały czas na początku, tempo było w miarę róne gdyby nie szarpnięcia jakie oferował nam Adam - rzekomo pomagają na bolący tyłek i nogi... W drodze powrotnej zatrzymanie groziło wychłodzeniem organizu i powtórne wdrożenie się rytm pedałowania zajmowało trochę czasu. Nie można od razu jechać 30km/h - do tego z początku dokuczało zimno. Mimo takich wiadomości i moim gadani postoje robiliśmy dość długie a potem szczęka chodziła mi z zimna:
W końcu reszta ekipy weszła w kryzys. Mucha z powodu niedostatecznej ilości cukru we krwi - posiłek ze Snickersa załatwił sprawę. Wszystko to rozgrywało się na odcinku trasy przed Słupcą. W Słupcy wjechaliśmy do Polo na "kolację" Była wtedy 21. Tempo bylo mocne, w Łodzi moglibyśmy być na około 2 w nocy, jednakże to co Adam robił na trasie zemściło się na nim. Do Konina dojechaliśmy szybko, nie było zbytniej współpracy między nami a Adamem. Jakieś 50km przed Łodzią Adam "umiera" - nie ma siły jechać:
W tym momencie zaczyna się wleczenie z prędkościami niedochodzącymi nawet do 20km/h. Specjalnie wcześniej pisałem tyle o wyczynach Adama, abyście zobaczyli czego nie należy robić bo może się to skończyć tak jak się skończyło w tym przypadku - zgonem. Jazda z taką prędkością nie jest przyjemna kiedy temperatura bez wiatru wynosi około 12°C. Dłonie zamarzają, stopy zamarzają, gile sączą się z nosa. Lewa - prawa :D Dobra, szkoda gadać bo na pewno Adam nie czuł się za dobrze i wiem co to znaczy mieć kryzys. Te 50km zrobiliśmy w jakieś 2,5 godziny wliczając postoje. Na ostatnich kilometrach już nie mogliśmy się doczekać tabliczki z napisem "Aleksandrów Łodzki". Jak już ją zobaczyliśmy to do Łodzi mieliśmy jakieś 12km, gdzie do domów jeszcze dalej. Ale jak zrobiliśmy 400km to 12km nie powinno sprawiać problemów - tak też się stało. W domu byłem przed piątą kilkanaście minut.
Trasa: Taka
Ilość wesel na trasie: setki. Dlatego ruch samochodowy jak na 12-4 w nocy był dość znaczny. Nawet zostaliśmy po drodze przez Ferrari wyprzedzeni w jakiejś konkretnej dziurze w środku lasu.
Tryb: Jazda w trybie co-operative. Każdy dawał zmiany. Jednakże Adam tak dobrze czuł się na zmianach, że dawał bardzo długie. A właściwie to nie były zmiany tylko jazda przed siebie jakby się miało do pokonania 100km z przełożeniem 3x8 cały czas. Dopuki ktoś przed niego nie wjechał albo nie zachciało mu się pić pruł przed siebie
Jedzenie: 3x pączek, 3x batoniki, 1,5l napoju energetycznego, jogurt, 2x frutina, 4x banan, 3x bułka, 2x duża pizza na 3 osoby, 1x sok Tymbark, kilka litrów wody, 2x słodka bułka, kilka Knopersów.
Ciekawostki: Tędy prawdopodobnie jechaliśmy. Adam "hardkor" Cortez jechał całą trasę w krótkich spodenkach ;] W Koninie nie ma Tesco. Średnia do Poznania i później na wysokości Wrześni podeszła pod 28km/h ale ich nie osiągnęła ;). Napój energetyczny dodaje energii ale nie likwiduje uczucia senności. W Poznaniu tramwaje mają szerszy rozstaw szyn niż w Łodzi ;]
Trzy słowa ojca prowadzącego: Jeżeli się robi 400km to nie można napierdalać jak oszalały. W grupie 3osobowej trzeba się zmieniać. Radzę używać przerzutek gdy je się ma, a nie ciągle jeździć na 3x8. Wypadało by się wyspać przed taką wyprawą. Jazda w siodle przez pierwsze 200km była dość mecząca, później to już z górki. Trzeba wstawać co kilka km i dać tyłkowi odpocząć. Na wyprawę przydałoby się rękawiczki i rękawki, w klatkę nie było tak zimno jak w dłonie i stopy. Radzę urzymywać równe tempo, raczej szybie niż wolne. Ostatnie 50km bardzo nas znużyło. Oczy się zamykały. W sumie zbyt wolne tempo daje taki sam efekt jak zbyt szybkie - człowiek się męczy ale w inny sposób. Pokonywanie ostatnich kilometrów nie jest trudne gdy się jedzie ich tyle. Spokojnie można zrobić ich więcej i nie jest to trudne - oczywiście nie takim tempem jak zrobiliśmy to przez ostatnie 50km. Ogólnie jestem zadowolony. Średnia 28km/h była w zasięgu jednakże pewne niedogodności nie pozwoliły jej osiągnąc. Nic do Adama nie mam, ale na drugi raz albo jedzie drużynowo i nie kozaczy albo nie jedzie wcale.
Wyjechaliśmy około 5:40 rano spod mojej chaty. Pogoda miała być lepsza, jak się stało było w miarę ciepło. Gdy ruszyliśmy nadal było ciepło dokupi nie opuściliśmy miasta. Za Aleksandrowem wszechobecna mgła - nie jakaś gęsta ale wystarczy. Dawała uczucie chłodu. Taka pogoda utrzymywała się dość długo. Po kilku godzinach zaczęło się rozjaśniać. Pierwszy dłuższy postój odbył się w Turku. Jemy po bułce i pączkach (Adam do Turku dojechał na jogurcie, więc w Turku zjadł śniadanie ;) ). Później do Lidla po napoje energetyczne - rano byliśmy senni i trzeba było dostarczyć trochę kofeiny. Adam zaopatruje się w 20 batoników a'la Knopers ;]:
Mucha robi za przewoźnika tychże. Teraz pora na jadę do Konina gdzie miał odbyć się kolejny dłuższy postój. Tempo było słuszne i wynosiło około 30km/h. W Koninie zatrzymujemy się na pierwsze dzisiejszego dnia większe śniadanie:
W Koninie mamy półmetek półmetku. Do pokonania pozostało drugie tyle w tę stronę. Już nie pamiętam gdzie, prawdopodobnie przed Koninem musiałem pozbyć się tylnego klocka bo trochę szlifował mi obręcz. Do Poznania jechałem bez tylnego hamulca z przednim który "działał". W Poznaniu w tamtejszym Go Sporcie zaopatrzyłem się w klocki. Do Poznania trasa przebiagała tak, że nic interesującego nie mam do napisania na jej temat. Słońce miejscami zaczęło wyglądać z poza chmur i w takiej aurze dojechaliśmy do Poznania. Naraszcie. Ekipa pojechała do przodu nie zważając na znak obwieszczający dotarcie do Poznania. Musiałem ich zawołać na małą sesję przy tymże:
Teraz kierujemy się na starówkę. Po drodze źle skręciliśmy, telefon do brata aby nas nakierował na centrum nic nie dał. Więc jedynym rozsądnym wyjściem było pojechanie w kierunku przeciwnym. Po drodze pytaliśmy się przechodzniów jak dojechać na Stare Miasto. Kilkanaście minut później jesteśmy. Wchodzę do napotkanej galerii handlowej w poszukiwaniu klocków. W środku niestety nie było ani Go ani Intersportu. Przyszedł czas aby coś zjęść, zanim to nastąpiło pofociliśmy trochę na starówce. Później niezastąpiona Kinga nakierowała nas na pizzerię Dagrasso. Po zapytaniu się w kiosku wiedzieliśmy gdzie jechać na dzisiejszy obiad. Chwila minęła, trochę fotek przydyło i pizza kupiona:
Najedliśmy się i napojiliśmy. Czas ruszać. Lajtowo wracamy, jedziemy w kierunku jeziora Malta i galerii handlowej o takiej nazwie. Tam też zaopatruje się w klocki. Muszę przyznać, że w tamtych okolicach jest zajebiście:
Przy Galerii mają monitorowany parking dla rowerów, naprzeciwko Malty jest jeziorko regatowe o długości ponad 2km i głębokości 3,5m, samoloty latały nam nad głowami, przy jeziorku jest stok narciarski, jest gdzie jeździć na rowerze - po prostu bajerka ;] Gdyby nie to, że trzeba wracać ja bym został tam na stałe ;] Przychodzi czas na nas i około godziny 18 opuszczamy Poznań:
Różne były prognozy czasowe powrotu do Łodzi zakładające nawet to, że będziemy w niej około godziny drugiej zachowując tempo dotychczasowe. Jednakże sprawy wynikające po drodze zrobiły porządek z prognozami. Już po wyjeździ z Poznania Adam narzucił mocne tempo zupełnie jak na jakimś wyścigu. Cieliśmy 33km/h bez żadnych zmian - Adam cały czas na początku, tempo było w miarę róne gdyby nie szarpnięcia jakie oferował nam Adam - rzekomo pomagają na bolący tyłek i nogi... W drodze powrotnej zatrzymanie groziło wychłodzeniem organizu i powtórne wdrożenie się rytm pedałowania zajmowało trochę czasu. Nie można od razu jechać 30km/h - do tego z początku dokuczało zimno. Mimo takich wiadomości i moim gadani postoje robiliśmy dość długie a potem szczęka chodziła mi z zimna:
W końcu reszta ekipy weszła w kryzys. Mucha z powodu niedostatecznej ilości cukru we krwi - posiłek ze Snickersa załatwił sprawę. Wszystko to rozgrywało się na odcinku trasy przed Słupcą. W Słupcy wjechaliśmy do Polo na "kolację" Była wtedy 21. Tempo bylo mocne, w Łodzi moglibyśmy być na około 2 w nocy, jednakże to co Adam robił na trasie zemściło się na nim. Do Konina dojechaliśmy szybko, nie było zbytniej współpracy między nami a Adamem. Jakieś 50km przed Łodzią Adam "umiera" - nie ma siły jechać:
W tym momencie zaczyna się wleczenie z prędkościami niedochodzącymi nawet do 20km/h. Specjalnie wcześniej pisałem tyle o wyczynach Adama, abyście zobaczyli czego nie należy robić bo może się to skończyć tak jak się skończyło w tym przypadku - zgonem. Jazda z taką prędkością nie jest przyjemna kiedy temperatura bez wiatru wynosi około 12°C. Dłonie zamarzają, stopy zamarzają, gile sączą się z nosa. Lewa - prawa :D Dobra, szkoda gadać bo na pewno Adam nie czuł się za dobrze i wiem co to znaczy mieć kryzys. Te 50km zrobiliśmy w jakieś 2,5 godziny wliczając postoje. Na ostatnich kilometrach już nie mogliśmy się doczekać tabliczki z napisem "Aleksandrów Łodzki". Jak już ją zobaczyliśmy to do Łodzi mieliśmy jakieś 12km, gdzie do domów jeszcze dalej. Ale jak zrobiliśmy 400km to 12km nie powinno sprawiać problemów - tak też się stało. W domu byłem przed piątą kilkanaście minut.
K o m e n t a r z e
Fajny wyczyn. Może innym razem też uda mi się załapać.
mavic - 19:30 poniedziałek, 14 września 2009 | linkuj
Gratulacje! Taka średnia przy takim dystansie to jest coś, brawo!
Gucio112 - 19:20 niedziela, 13 września 2009 | linkuj
jak się już tak rozpisałeś i masz nagły przypływ weny, to może machniesz mi chociaż jeden rozdział magisterki? ;P
triss - 16:07 niedziela, 13 września 2009 | linkuj
Gratulacje! Czekam na obszerniejszą relację :)
O której wróciliście? aard - 13:11 niedziela, 13 września 2009 | linkuj
O której wróciliście? aard - 13:11 niedziela, 13 września 2009 | linkuj
no i teraz nie wiem, co napisać, bo Pixon przywłaszczył sobie mój tekst ;P
triss - 12:42 niedziela, 13 września 2009 | linkuj
Komentuj