Xanagaz
Łódź
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 37048.74 km
  • Km w terenie: 5964.79 km (16.10%)
  • Czas na rowerze: 81d 07h 16m
  • Prędkość średnia: 18.96 km/h
  • Ranking: pkt 0.000 / 5.0 - punkty 0.000 / 5.0
  • Mój profil.
baton rowerowy bikestats.pl

Aktywni Łodzianie


Są na mapie :)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Xanagaz.bikestats.pl

Archiwum

Rowery

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2013

Dystans całkowity:496.19 km (w terenie 190.00 km; 38.29%)
Czas w ruchu:28:21
Średnia prędkość:17.50 km/h
Maksymalna prędkość:62.48 km/h
Maks. tętno maksymalne:136 (68 %)
Maks. tętno średnie:126 (63 %)
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:70.88 km i 4h 03m
Więcej statystyk
Wtorek, 29 października 2013 | Rower: Miejscowy


Dane wycieczki: 22.66 km (0.00 km teren)
Czas: 00:42 h
Prędkość średnia: 32.37 km/h
Prędkość maksymalna: 0.00 km/h
Tętno maksymalne: 136 ud/min
Tętno średnie: 126 ud/min

Tlen z The Walking Dead
Sobota, 26 października 2013 | Rower: Merida O.Nine Pro XT-D


Dane wycieczki: 153.01 km (70.00 km teren)
Czas: 06:15 h
Prędkość średnia: 24.48 km/h
Prędkość maksymalna: 43.61 km/h
Tętno maksymalne: ud/min
Tętno średnie: ud/min

Wycieczka planowana od jakiegoś czasu. Z początku rysował się wyraźny podział na ekipę przyjeżdżającą pociągiem i tę na rowerach. Ostatecznie na rowerach pojechali Xanagaz, Pixon i Tenbashi. Do pociągu wsiedli Jerzu, Batory, Doktorek i Mati. Tego dnia wstałem... o 7,49 :) Zbiórka była o 8.00 na rogu Henrykowskiej i jakiejś tam, nieważne. Szybki SMS do Pixona, że zaspałem i jeżeli w ciągu 15 minut się nie wyrobię to odpuszczam. Około 8.10 byłem już w drodze do stacji kolejowej w Bedoniu. Ustaliliśmy, że Łukasz i Barto tam na mnie poczekają. Jak dojechałem to była 8.40 (coś koło tego). Czas mieliśmy kiepski. Jednakże tempo zajebiste :) Terenem cieliśmy coś koło 30km/h to później znalazło swoje odzwierciedlenie w średniej. Już w okolicy Justynowa musieliśmy lekko zweryfikować trasę, niby za dużo nie padało ale lasy w tych okolicach długo trzymają wodę. Już pod przepustem pod wiaduktem kolejowym wiedziałem, że nie ma sensu pakować się w las, dziś musieliśmy grać ostrożnie aby w miarę rozsądnym czasie znaleźć się w Spale. Pod samym przepustem Pixon postanowił przejechać rzeczkę, my z Bartem odpuściliśmy. To było zdecydowanie za wcześniej na moczenie butów :). Dalej pokierowaliśmy się drogami pożarowymi do Borowej i Nowych Chrustów. Na jakimś 35 km zrobiło się na prawdę gorąco, byłem przygotowany na jesień a zastało mnie lato, nogawki, bluza i koszulka poszły do plecaka. Muszę przyznać, że bardzo dobrze nam się nawigowało, praktycznie jechaliśmy możliwie najkrószą trasą, bez zbędnego błądzenia, w racie niepewności szybko eliminowaliśmy "dziwne" drogi które nie wiadomo jak się kończyły. W Skrzynkach pierwszy regenaracyjny postój, rzut oka na mapę papierową, w sumie okazało się to zbędne. Mapa zrzucona na telefon dzień wcześniej wystarczyła w zupełności. Dobra passa nawigowania kończy się po przejeździe przez S8. Barto wspomina aby skręcić w praco, ja patrzę na mapę i sądzę, że od razu dojedziemy do trasy na Spałę, myliłem się. Ekipa pociągowa w tym momencie już była przy Żubrze w Spale i na nas czekała. My jeszcze nadrobiliśmy drogi, co widać na tracku. W Luboszewach już wjeżdżamy na trasę właściwą, jest nią zajebista wiejska droga, prowadząca prawie do Spały. W spale meldujemy się około 11.45, po 2 hrs 4 5min jazdy, czyli realnie po około 3,5 godziny od momentu opuszczenia Łodzi. Szybko się zbieramy i uderzamy do Konewki. Tutaj rozpoczynają się pierwsze pożegnania. Pixon i Barto byli ograniczeni czasowo. Pierwsza opcja zakładała przejazd przez Inowłódz i odwiedzenie rezerwatu żubrów. Zważywszy na godzinę i ilość kilometrów do przejechania musieliśmy zweryfikować nasze plany. Tak czy siak, Łukasz i Bartek pojechali trasą do Łodzi. Ekipa z pociągu zwiedziła bunkier i okoliczne przyległości. Teraz postanowiliśmy wyruszyć do Tomaszowa, trzymając się z początku czerwonego szlaku, potem jadąc drogą którą przyjechaliśmy z Łodzi. Naszym celem były jakieś tam groty :) Po drodze trochę zgłodniałem, więc zaproponowałem McDonald's. Propozycja została przyjęta, kto chciał zjadł sobie hamburgera, a kto nie chciał wcinał kanapkę z wkładką od Pamso :) Na 85 km, czyli w grotach zatrzymujemy się na chwilę, raczej nie zwiedzamy, trochę patrzymy co jest i jedziemy dalej w kierunku tamy w Smardzewicach. Po drodze musiałem kupić trochę elektrolitów, aby nawodnić się odpowiednio nad zbiornikiem który kiedyś dostarczał wodę do Łodzi. Z tamy uderzamy na Wolbórz w poszukiwaniu jabłkowego nektaru w puszcze, chłopaki uparli się że puszka jest lepsza bo ma 500 ml, a butelka tylko 400 ml :) Ostatecznie dostajemy pojemność nas interesującą w markecie ABC, czyli po odwiedzeniu chyba z 3 sklepów. Po zakupach wyjeżdżamy z Wolborza i ze zdziwieniem patrzę jak Maciek nas kieruje... gdyż kierował nas na Baby, nigdy tędy nie jeździłem, zawsze jechałem na Lubiatów, i albo prosto, albo na Będków. Dziś zwyciężył wariant będkowski. Po drodze trzeba było uraczyć się jabłkowym napojem. Zatrzymaliśmy się na mostku nad Wolbórką. Po kilku minutach od naszego przybycia zjawiają się samochody, które skierowały się na pole. Pierwsza myśl, pewnie jacyś śmieciarze, albo spuszczają szambo. Jednak nie! Koleś zaczął latać na motolotni :) Chwilę polatał i to by było na tyle, na jego miejscu wzleciałbym najwyżej jak się da i zobaczył co się stanie, albo bym zamarzł, albo by mi zabrakło tlenu, może prędzej silnik zacząłby się dławić, kto wie. Gościu dziś tego nie sprawdził. Po jakimś czasie trzeba było się zwijać, w stronę Będkowa tempo dopisywało, traktory z gnojem również, tylko dlaczego oni tak wolno jeżdżą, może chcą rozsiewać wspaniały zapach ? W Będkowie zatrzymujemy się na chwilę, bo Doktorek chce porobić kilka zdjęć tutejszego kościoła. Jeszcze ciemno nie było, ale Słońce już opadało w stronę horyzontu. Zamość, Dalków, tempo dajemy dobre, 130 km w nogach, a jadę na zmianie, nikt nie zostaje z tyłu. Chłopaki mają jeszcze siły aby pedałować w bardzo przyzwoitym tempie, które oscyluje wokół 26-28 km/h. Za Wolą Rakową trzeba zamontować już jakieś oświetlenie. Orientuję się, że wziąłem za mało gumek na kierownice, pod mocowanie lampki, o ile na 31.6 mm wystarczyły to na 25.4 mm dwie to za mało. Montuje sobie jakieś byle gówno aby żadna menda się do mnie nie przyczepiła, że jeżdżę bez oświetlenia. Na skrzyżowaniu Kolumny i Tomaszowskiej ekipa dzieli się na tych z Łodzi i poza. Maciek pojechał przed nami i tyle żeśmy go widzieli, nawet się nie pożegnał. My z Batorym żegnamy się z Jerzem i Mateuszem. Oni jadą dalej Kolumny, a my Tomaszowską do Łodzi. Batory odczepia się na Dąbrowskiego, a ja już samotnie dalej Lodową dojeżdżam do domu.
Jak na październik temperatura zajebista, ekipa mocna, tempo fajne, długość wycieczki optymalna. Chłopaki, oby pogoda nam dopisywała i łyda podawała !!! Dzięki :)











Sobota, 19 października 2013 | Rower: Merida O.Nine Pro XT-D


Dane wycieczki: 148.86 km (25.00 km teren)
Czas: 06:44 h
Prędkość średnia: 22.11 km/h
Prędkość maksymalna: 0.00 km/h
Tętno maksymalne: ud/min
Tętno średnie: ud/min







Niedziela, 13 października 2013 | Rower: Canyon Torque FR 7.0


Dane wycieczki: 35.82 km (14.00 km teren)
Czas: 02:53 h
Prędkość średnia: 12.42 km/h
Prędkość maksymalna: 62.48 km/h
Tętno maksymalne: ud/min
Tętno średnie: ud/min

Ostatni dzień zaczynamy dość późno. Zagadaliśmy do właścicieli, aby nam przedłużyli lekko dobę hotelowo, nie było najmniejszych problemów. Dziś postanowiłem pokierować nas znanymi szlakami. Zamiast czerwonym na równice, pojechaliśmy asfaltobrukiem jak cywilizowani ludzie, bez napinki. Lato w pełni, po drodze na szczyt mija nas mnóstwo auto, trochę rowerzystów, ludzi na quadach i crossach. Czuć lato :) Bez spiny dojeżdżamy na szczyt, ja trochę wcześniej, bo się wkręciłem. Kamil dojeżdża za kilka minut. W międzyczasie robię kilka fotek. Na samej górze wpadamy za zupkę chłopską z klopsikami do schroniska. Zupy, jak za 10 zł, było dużo, 3 kromki chleba do tego i można ruszać dalej na szczyt, i w dół niebieskim, tak jak dzień wcześniej. Dziś jest jeszcze cieplej. Pod samymi kopcami jakiś gościu na MTB chce się chyba ścigać, nie odpuszczam, pod samym szczytem go dopadam i odstawiam :) Aby za szybko nie opuścić gór, wpadamy jeszcze na chwilę do baru. Odpoczynek, cieszenie się widokiem itd. Następnie wracamy na Kopce i zjeżdżamy żółtym do Wisły. Zjazd, poezja, szybka trasa w dół. Wypadamy na głównym, i jednynym, deptaku w Wiśle, aby ostatni raz wskoczyć na naleśniki... na które się długo naczekaliśmy. Piwa już były ciepłe jak wydano nasze porcje. Tak z godzina czekania na pewno. Szkoda, że płaci się na początku, gdyby nie to po 30 minutach już by nas tam nie było. Jednak, trzeba przyznać że naleśniki mają dobre, dziś z ruskim nadzieniem. Ruch w samej Wiśle ogromny, turyści zjechali tłumnie na niedzielne lansowanie się. Po obiedzie czas na nas. Wracamy ścieżką rowerową prosto do kwatery. Ustroń 2013 żegnam! Było super, z pogodą trafiliśmy idealnie, kwatery wybraliśmy bardzo dobre, zajeździliśmy się odpowiednio. Wypad chyba bez minusów :)





Sobota, 12 października 2013 | Rower: Canyon Torque FR 7.0


Dane wycieczki: 55.98 km (39.00 km teren)
Czas: 04:35 h
Prędkość średnia: 12.21 km/h
Prędkość maksymalna: 59.12 km/h
Tętno maksymalne: ud/min
Tętno średnie: ud/min

3 dzień jazdy. Dziś miało być lajtowo i z głową. W sumie tak było, jazda bez napinki, co by się za bardzo nie spocić. Wybrałem trasę po przeciwnej stronie szosy. Padło na czerwony na Równicę. Na mapie nie wydawał się jakiś stromy, mówię że spokojnie podjedziemy i nie będzie za dużo prowadzenia pod górę, oczywiście myliłem się :) Praktycznie przez 1,5 km trzeba było pchać pod górę podążając czerwonym szlakiem. Przy okazji zanotowaliśmy o wiele więcej ludzi na szlakach, widać że weekend się rozpoczął. Po drodze na górę mijaliśmy kilka osób, jedna babcia pytała się czy na rowerach też zjeżdżamy, czy tylko pchamy ;) Podczas podejścia towarzyszyła nam piękna polska jesień. My ubrani na krótko w pełni korzystaliśmy z jej uroków. Samo podejście nam trochę zajęło, trzeba było się zregenerować zarówno po drodze jak i w schronisku. A w samym schronisku tłumy ludzi, pewnie więcej ich tam było niż w sumie w czwartek i piątek razem wziętych. Na chwile się zatrzymujemy w Chacie Zbójnickiej na samej górze, szybkie zdjęcia i podejście na szczyt. Na szczycie również sesja. Teraz czeka nas niebieski szlak na Trzy Kopce Wiślańskie. Najpierw przyjemny zjazd po lekko kamienistej ścieżce który kończy się w okolicach Beskidka, teraz trzeba prowadzić pod górę w kierunku Orłowej. Okolica malownicza, mamy piękny widok na Brenną, równie piękny zjazd i trasa jakichś mistrzostw Polski w jakimś tam MTB, nie wiem o co chodzi, ale strzałki pokazujące trasę wiszą nadal na drzewach. Zjazd kończy się i czeka nas podjazd pod same Kopce, jest spokojnie do zrobienia na 17kg rowerze, na następny dzień podjechałem go jeszcze raz. Na górze czekała na mnie nagroda - piwko i kiełbana :) Siła, masa i kiełbasa ! hehe :D Niektórzy turyści mi zazdrościli, nie piwa ale właśnie kiełbasy :) Z Kopców odbijamy żółtym w kierunku Salmopola, po drodze jeszcze wpadamy do knajpy na żurek. Większość szlaku jadąc od tej strony chyba się podchodzi, końcówka jest kiepska, o wiele lepiej jechać ją z Salmopola, ale potem znowu trzeba podchodzić pod Kopce, wybór należy do was. Po dojechaniu na przełęcz, skierowaliśmy się czerwonym w kierunku Malinowej Skały, po drodze w wyniku błędu nawigacyjnego zbaczamy ze szlaku, ale kierujemy się cały czas w stronę Malinowej. Dalej orientuje się, że nie jesteśmy w tym miejscu w którym chciałem abyśmy byli. Cóż, jedzie się fajnie, droga szeroka, lekki podjazd. Nie było co narzekać. Droga ta prowadzi nas wzdłuż czerwonego szlaku, tylko niżej, do szlaku łączącego Malinową z Magurką Wiślaną. Na samą Magurkę nie wjeżdżamy, odbijamy wcześniej w wspaniały żółty szlak, który prawie w całości jest zjazdem, najpierw po szerokiej szutrówce, a potem przez las, by wyskoczyć na moment na polanę/łąkę i skończyć w Wiśle. Szybko to opisałem, bo równie szybko się tamtędy zjeżdża :) Jazda, jazda i w kilkanaście minut jesteśmy w Wiśle. W mieście wpadamy na pyszne naleśniki, dziś długo nie czekaliśmy, bo i ludzi jakoś mało. Bierzemy porcje na bogato ze schabowym, a Kamil gyros z tzatziki. Najadamy się solidnie. Wracamy już nocą do naszej kwatery, po drodze uzupełniając zapasy w Biedronce, do której skrótem mamy kilka minut.











Piątek, 11 października 2013 | Rower: Canyon Torque FR 7.0


Dane wycieczki: 62.74 km (32.00 km teren)
Czas: 05:21 h
Prędkość średnia: 11.73 km/h
Prędkość maksymalna: 57.20 km/h
Tętno maksymalne: ud/min
Tętno średnie: ud/min

Drugi dzień górskich wojaży przywitał mnie bólem głowy. Ciężko było się zwlec z łóżka, a jeździć trzeba. Pogoda dopisuje już od rana. Koło 9 opuszczamy kwaterę i udajemy się w kierunku wyciągu krzesełkowego na Czantorię. Po drodze oglądamy mapę okolicznych tras rowerowych, jest ich kilka, w tym jedna jakaś maratonowa. Robimy zdjęcia, może później się przydadzą. Przed wjazdem na szczyt pozwalam sobie na szybkiego śmietankowego loda, chwilę czekam, bo "jeszcze się nie zmroziło" - było warto. Mimo naszych starań aby kupić bilety młodzieżowe wjeżdżamy na górę na normalnych z rowerami czyli 15 PLN od głowy. Na samej górze witają nas kompletne pustki, jedyne osoby to te obsługujące wyciąg. Widocznie w piątek jeszcze turyści nie zdecydowali się na przyjazd. Wybieramy się Głównym Szlakiem Beskidzkim na południe w stronę Soszowa Małego. Szlak znamy z poprzedniego wyjazdu, więc niczym nas nie zaskakuje. Od ostatniego jeżdżenia niewiele się zmieniło. Krowa pod Soszowem stoi nadal ;) Po drodze zatrzymujemy się na regionalne Brackie, które to jest produkowane chyba przez Żywca w Cieszynie. Ładne regionalne piwko koncernowe. W okolicy dostępne jest wszędzie w cenach zaczynających się od 5,5 PLN. Czas szybko mijał, a my zbliżaliśmy się do Przełęczy Kubalonka, wiadomo co było w restauracji. Godzina robiła się późna a my jeszcze musieliśmy odwiedzić Baranią. Przed szczytem byliśmy około 16.30. Od tego momentu czekało nas jeszcze długie podejście. Na samym szczycie byliśmy o 17:20. W tym momencie jeszcze liczyliśmy na to, że uda nam się zjechać ze szczyty o rozsąnej porze i co najważniejsze jeszcze za dnia. Jednak wybranie najkrótszego wariantu, jakim wydawał mi się szlak niebieski okazało się zgubne. Już od samego początku nie było łatwo, kamienie, głazy i korzenie oraz powalone drzewa uniemożliwiały nam płynną jazdę. Ja jakoś dawałem radę, jednak Kamil sprowadzał co nas trochę spowolniało. W pewnym momencie czekając na Kamila, słyszę że ktoś za nami jedzie. Nie spodziewałem się tego co zobaczyłem. Był to koleś na sztywniaku który zapier... jak kozica w dół. Z przodu miał może 100 mm skoku a kamienie łykał elegancko. Lokales jakiś i wymiatacz okolicznych szlaków. Powiedział, że za drugim razem niebieski zjechał w całości - szacunek. Gościowi się spieszyło, po przedstawieniu nam najkrótszej trasy postanowiliśmy kontynuuować jazdę niebieskim. Zaczynało już się ściemniać i robiło się zimno. Przed nami było jeszcze jakieś 2 km szlaku. W pewnym momencie kamienie się skończyły a zaczęło się błoto, 1,5 km błota połączonego z rzeczką na szlaku oraz pozostałościami zwózki drzew. Było wspaniale :) Mój towarzysz nie miał wiele powodów do narzekań oprócz gnoju w butach. W tym momencie już było na prawdę ciemno. Wyciągnąłem latarkę aby polepszyć jakoś naszą sytuację. Niestety nie wiedziałem, że moje mocowanie jest popsute. Najpierw próbowałem jechać z latarką w zębach, potem trzymałem ją w ręce jednocześnie trzymając kierownicę i klamkę hamulca. Kamil miał swoją małą latarkę, która ledwo co działała. W końcu droga się polepszyła na tyle, że można było powoli jechać we dwie osoby na jednej latarce. Jechaliśmy powoli aby żadne z nas nie wpadło w jeszcze większe gówno :). Po jakimś czasie dojechaliśmy do asfaltu, jesteśmy uratowani ! Teraz mocujemy latarkę na taśmę izolacyjną i zjeżdżamy bez pedałowania aż do samej Wisły w okolice jez. Czerniańskiego. Mieliśmy się zatrzymać na jakieś jedzenie w Wiśle, jednak jechało się na tyle dobrze, że już pojechaliśmy do Ustronia. Pierwszy przystanek w karczmie okazał się przystankiem tylko na piwo. Była godzina może 20:20, dostaliśmy informacje, że kuchnia nie wydaje już posiłków... Skończyło się na pizzerii znajdującej się po drodze do naszego pokoju. Podsumowując było fajnie, trochę za dużo obijania na trasie przez co wracaliśmy przez błoto już w nocy. Ciekawe jak ta trasa wygląda jak jest sucho? Powinniśmy kiedyś do niej wrócić.















Czwartek, 10 października 2013 | Rower: Canyon Torque FR 7.0


Dane wycieczki: 17.12 km (10.00 km teren)
Czas: 01:51 h
Prędkość średnia: 9.25 km/h
Prędkość maksymalna: 51.43 km/h
Tętno maksymalne: ud/min
Tętno średnie: ud/min

Szybka akcja urlopowa, miał być Szczyrk, był Ustroń. Miejscówkę trafiliśmy super (http://www.pokojewiola.pl/), 30 PLN jak za ten standard to darmo. W czwartek rano wyjazd. Na miejscu byliśmy koło 14, szybie zakupy, przebieranie i w drogę. Na początku myślałem, aby zrobić jakąś krótką, lajtową trasę. Żółty szlak na Małą Czantorię wydawał się spoko. Z początku szło nawet, nawet. Dawało radę jechać. Jednak po około dwóch kilometrach nachylenie i nawierzchnia uniemożliwiały jazdę. Cóż, trzeba było pchać już pierwszego dnia. Nie polecam tego szlaku jako podjazdowego, co innego zjazd. W miarę jeżdżenia po okolicznych szlakach doszedłem do wniosku, że żółte szlaki bardzo dobrze nadają się do zjeżdżania. Jakoś wtoczyliśmy się na Małą Czantorię. Widoki całkiem spoko, pogoda dopisywała już od samego początku, miejscami wiało mocno, jednak nie na tyle aby się ubierać w bluzę. Dalej pokierowaliśmy się czarnym szlakiem w stronę Wielkiej Czantorii, aby tuż pod szczytem zatrzymać się na inauguracyjne piwko w Horskiej Chacie Cantoryja. Wrzuciliśmy coś na ząb i pojechaliśmy dalej na szczyt. Ze szczytu na Czantorię prowadzi bardzo fajny szlak, trochę kamieni i korzeni urozmaica jazdę. Po dojechaniu na górną stację wyciągu naszym oczom okazuje się "kurort" zamknięty na cztery spusty. Co prawda, to był czwartek, ale impreza powinna się kręcić. Jedyną osobą na szczycie był ochroniarz, czy inny dozorca, pilnujący wyciągowej maszynerii. Sesja zdjęciowa oczywiście obowiązkowa. Teraz nadszedł czas zjazdu. Do tego celu idealnie się nadawał stok przygotowywany na zimowe wojaże. Powierzchnia bardzo kamienista, z dołami biegnącymi w poprzek. Podczas zjazdu towarzyszył nam swąd palących się tarcz, prędkości rzędu 50 km/h wydawały się rozsądne jak na takie nachylenie i nawierzchnię. W pewnym momencie pozwoliłem sobie na zbyt dużo i jakoś nagle wyrósł przede mną omawiany doł. Jedyne co zdążyłem zrobić to podrzucić przednie koło, tylne walnęło o ścianę rowu, na szczęście nic się nie stało, nie ma to jak zawieszenie :) Tym kończymy dzisiejszą prawdziwie górską jazdę. Czas udać się do Ustronia zobaczyć co miasto oferuje po zachodzie Słońca, wbrew pozorom niewiele. Jest fajna ścieżka łącząca Wisłę z Ustroniem z której skorzystaliśmy w drodze powrotnej. Pojechaliśmy na rekonesans w stronę północną, potem powrót, ostatecznie pojechaliśmy na pizzę do karczmy schowanej gdzieś w bramie. Pizza była dobra :) Potem powrót na kwaterę aby należycie się zregenerować po pierwszym dniu.