Xanagaz
Łódź
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 37048.74 km
  • Km w terenie: 5964.79 km (16.10%)
  • Czas na rowerze: 81d 07h 16m
  • Prędkość średnia: 18.96 km/h
  • Ranking: pkt 0.000 / 5.0 - punkty 0.000 / 5.0
  • Mój profil.
baton rowerowy bikestats.pl

Aktywni Łodzianie


Są na mapie :)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Xanagaz.bikestats.pl

Archiwum

Rowery

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2013

Dystans całkowity:303.77 km (w terenie 144.00 km; 47.40%)
Czas w ruchu:15:01
Średnia prędkość:20.23 km/h
Maksymalna prędkość:42.58 km/h
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:101.26 km i 5h 00m
Więcej statystyk
Sobota, 18 maja 2013 | Rower: Merida O.Nine Pro XT-D


Dane wycieczki: 147.50 km (90.00 km teren)
Czas: 07:21 h
Prędkość średnia: 20.07 km/h
Prędkość maksymalna: 42.58 km/h
Tętno maksymalne: ud/min
Tętno średnie: ud/min

Wypad był planowany już na tygodniu, głównie chodziło aby trafić z pogodą. Jednakże ona nie zależy bezpośrednio od 4 rowerzystów którzy w końcu stawili się na stacji dworzec Łódź Widzew około 8:30 w sobotę: Tomasz zią, Bartko zią, Dżeju zią i Grzechu zią postanowili wyruszyć do Spały zaliczając jak najwięcej terenu jak tylko się da w drodze "do", natomiast planując jak najszybszy powrót w drodze "z". Po dojechaniu na dworzec pierwsze co zacząłem robić to regulowanie Barta przerzutki, niestety nie podołałem wyzwaniu, oczywiście obwiniam pancerze, pewnie brudne i zapchane - nie do wyregulowania, jakoś ustawiłem aby działało w zmniejszonym zakresie przelożeń (prawdę mówiąc nie słyszałem narzekań podczas całego wypadu, że coś nie działa ;) ). Chwilę po skończonej "regulacji", albo w jej trakcie, nadjechał nieco spóźniony Grzechu zią - wyraźnie zmęczony :) Nawiązała się gadka szmatka o blokadach w Rebach, Grześkowi działa bajecznie, Bartkowi "nie za bardzo". Chłopaki już się ustawili na dorobienie trzpienia. W międzyczasie poszliśmy się skeszować z Dżejem do bankomatu. Dosiadłem swój lekki rower z fajnym siodełkiem... czas ruszać, było koło 9:00 więc wszystko z planem. Tradycyjnie przy wypadach na południowy zachód jechaliśmy po północnej stronie torów prowadzących do Koluszek. Tempo było zacne, jednakże wiatr w twarz trochę psuł całą zabawę. Na wysokości Nowego Bedonia przeprawiamy się przez hardkorową rzeczkę pod mostem kolejowym i dowiadujemy się, że rzeczki z pozoru niewinnie wyglądające mogą pochłaniać rowery w całości. Dalej przyjemna droga przez las, w sumie podczas dzisiejszego wypadu były momenty, że nie wyjeżdżaliśmy z lasów przez kilkanaście kilometrów, bo albo jechaliśmy lasem albo jego skrajem, dobrze, że w Polsce są jeszcze takie miejsca. Dość szybko zbliżaliśmy się do pierwszego postoju na stacji Nowe Chrusty, zatrzymaliśmy się w pobliskim sklepie po prowiant. Gdy już mieliśmy jechać na stację słyszymy "psssssssss...". Powietrze z opony Grześka zasiliło to atmosferyczne. Cóż, trzeba się wtoczyć na stację i zmienić dętkę. Podczas zmiany dętki pozwoliliśmy sobie na małą sesję zdjęciową. Nie wiem czy żulek też na niej będzie, ale jebany miał mocny sen. Mimo potrząsania i gadania gościu ani drgnął, dopóki nie popatrzyłem czy oddycha sądziłem, że nie żyje :) Na wysokości Mikołajowa wjeżdżamy w las, czasami piasczysty, czasami z zajebistymi szutrami. Od tego momentu jedziemy lasem praktycznie aż do Spały, a później jeszcze dalej na północ. Drogi planujemy na chybił trafił, tak aby azymut się zgadzał i rzeczywiście, tam gdzie zmierzamy była jakaś droga. Nad Tomaszowem dojeżdżamy do nowowybudowanej trasy S8 która przecięła bardzo fajny leśny szlak, szybkie rozeznanie w terenie uświadamia nas, że trzeba dostać się do najbliższego mostu jadąc przez las, dosłownie przez las, nie było żadnej drogi dojazdowej do tego mostu, przynajmniej nie od razu przy samej trasie S8. Ów mostek wygląda bardzo fajnie, trawka elegancko przystrzyżona, drzewka posadzone, schludnie i ładnie. Następnie jedziemy "tak jak droga prowadzi" na Luboszewy. Ten odcinek okazał się bardzo malowniczy. Na samej górze tracka, tam gdzie zrobiliśmy zwrot o 180 stopni jest bardzo rozległe jeziorko bagienko, oczywiście uwiecznione na zdjęciach. Po drodze mijamy bardzo malownicze pole, oczywiście proszę na nim zdjęcie. Następną atrakcją były progi zwalniające na ziemnej drodze przez wieś, progi te były praktycznie pokryte ziemią więc ich wartość zwalniająca była niewiele większa niż okolicznych dziur... Ciekawe ile kasy na to poszło? Dżeju już mniej więcej od tego momentu sądzi, że go robimy w chuja i tak na prawdę nie jesteśmy kilka km od Spały tylko wywieźliśmy go w las ;) Po kilkunastu minutach dojeżdżamy do Spały na wypas: kiełbasa, lody, radler pomarańczowy, bułki, izotoniki, żubr... Sjesta nie trwała długo. Udaliśmy się w kierunku bunkra w Konewce. Oczywiście bez zwiedzania. Usiedliśmy przy okolicznym stoliku aby opracować jak najszybszą drogę do domu. Niby jeszcze miała być pizza w Koluszkach ale nie wyrobiliśmy się czasowo i chyba kiełbasa była na tyle duża, że nikt na głód nie narzekał. Niestety nie ma cycków, nie ma głównej ;) Objeżdżamy tereny przybunkrowe i udajemy się na zielony szlak który doprowadza nas do Czerniewic. Sądziłem, że z powrotem będziemy mieli z wiatrem, ale dupa. Praktycznie cały powrót mieliśmy pod wiatr. Nic ciekawego na tym odcinku się nie działo, no może poza kolanem Grzecha które zaczeło napier^&$%*, trochę tempo nam spadło ale no hard feelings ;) Dojeżdżamy do Żelechinka na krótki postój w Groszku. Na niebie szykuje się burzowa chmura, w dupę z nią i trzeba jechać. Przez cały nasz wypad nie spadła ani jedna kropla deszczu, gdzie TVN Meteo przepowiadało burzę z piorunami, wniosek?, TVN Meteo daje chu%^& pogodę. Pogoda dzisiejszego dnia była idealna :) Powoli zbliżamy się do Koluszek, zaliczając jeszcze jeden las na południu od owego miasta. Pod samymi KOluszkami, Grzesiek jako lokales, proponuje sprawdzoną stasę. Na samym jej początku spotkamy "dwóch starszych panów", którzy ostrzegli nas tymi słowami "tam nie ma drogi, nie dacie rady" :) Oczywiście droga była i radę daliśmy.
Fajny krótki singielek pod Koluszkami :) Przekraczając chyba ze trzy torowiska dostajemy się na "ostatnią prostą" prowadzącą wzdłuż torów do Gałkówka Dużego. Lekko odbijamy aby pojechać lasem (fajna trasa), dojeżdżamy do Janówki, po drodze sklepik, woda, bułka, kuśtykanie ;) Teraz już prosta droga na Łódź Widzew. Żegnamy się z Dżejem i Bartkiem na Henrykowskiej, a my z Grześkiem dojeżdżamy pod moją chatę. To by było na tyle. Pogoda fajna, ekipa fajna, dystans fajny, ta wycieczka chyba nie miała minusów poza Alantanem Plus (if you know what I mean ;P ). Dzięki chłopaki, na pewno zbudowaliśmy specyficzną więź :D hehehehe Na następną taką akcję na pewno pojedziemy wspólnie.


Piątek, 10 maja 2013 | Rower: Merida O.Nine Pro XT-D


Dane wycieczki: 26.86 km (4.00 km teren)
Czas: 01:24 h
Prędkość średnia: 19.19 km/h
Prędkość maksymalna: 38.54 km/h
Tętno maksymalne: ud/min
Tętno średnie: ud/min

Pojechałem do Łagiewnik ustawić się z Kingą i Marcinem na jakieś jedzenie, pomysłów było dużo (Esplanada, Presto, Sphinx), ostatecznie wybraliśmy Presto, krem z pomidorów oraz wspomniana neapolitana na dwóch.

No i ON coś zdrożał ostatnio
Niedziela, 5 maja 2013 | Rower:


Dane wycieczki: 129.41 km (50.00 km teren)
Czas: 06:16 h
Prędkość średnia: 20.65 km/h
Prędkość maksymalna: 42.18 km/h
Tętno maksymalne: ud/min
Tętno średnie: ud/min

Ustawiliśmy się dzień, dwa wcześniej z ekipą na fr.org w składzie Piotrek, Grzesiek, Łukasz, Tomek oraz Przemek. Dojechałem do chłopaków trochę później, sprawy w domu się przeciągnęły. Spotkaliśmy się na parkingu przy Okólnej/Serwituty. Cel wycieczki był już znany od momentu jej zaplanowania: osada rybacka w Sereczynie. Pogoda dopisywała od samego rana (kiedy to piszę jest sobota 11 maja, za oknem typowa weekendowa pogoda :) ). Pojechaliśmy w stronę Dobrej, początkowo zielonym. Założenie było aby trzymać się jak najwięcej terenu, asfalty zostawić na powrót do domu. Tempo na początku Przemek narzucił dobre, Piotrek wyraźnie odstawał. Zacząłem się zastanawiać czy chcemy go urwać czy to normalnie tak u nich na wycieczkach, że po drodze sukcesywnie każdy odpada :) W końcu jakoś dotrwaliśmy do końca w pełnym składzie, robiąc krótkie przystanki aby ekipa zachowała stan początkowy. Podmokłość terenu było już widać w Łagiewnikach, oczywiście spodziewałem się bagien na zielonym po skręceniu w lewo w Michałówku i nie zawiodłem się, błoto było (w tamtym miejscu chyba jest zawsze z racji na bliskie sąsiedztwo rzeczki). W takiej czy innej formie towarzyszyło nam do końca, a to kałuże na trasie, a to nasiąknięta polna droga. Trzeba było jechać dalej, chociaż momentami było ciężko (polna droga za Kurowicami). Przejechaliśmy Strugę Dobieszkowską dojeżdżając na pierwszy większy postój do sklepu w Kalonce, niezawodne biszkopty wrocławskie i łyk wody pozwoliły jechać dalej :) Oczywiście musiał się ktoś do nas przyczepić, a tym przyczepem okazał się pan na różowym rowerze, oryginalnym, chyba 30letnim z napisem Amsterdam, wszedł w jego posiadanie za jedyne 4 euro. Dłuższa chwila na gadkę i rozkminkę o tym dlaczego młodzi nie chcą mieszkać na wsi, jaką jest Kalonka, a bo to daleko do centrum. Dowiedzieliśmy się również od tego pana, że główną drogą Kalonki przejeżdża równie dużo drogich fur jak w centrum. Teraz trzeba było się dostać do Wiączynia, zobaczyć III Majowy Piknik na którym to miałem odebrać okolicznościowy medal za przebiegnięcie kilku eventów zorganizowanych pod szyldem GP Łodzi na 5 km. Po dojechaniu na miejsce załapaliśmy się na kilka zdjęć oraz na finisz pierwszych zawodników. Chwila podziwiania stadniny konnej Zbyszko (zbudowana na wypasie, mają rozmach skur... :) ). Komu w drogę temu czerwony szlak który doprowadził nas do lasu w Gałkówku. W Gałkowie Małym zatrzymaliśmy się na drugi postój. Rodzynki z bananem weszły bardzo dobrze. Krótka sesja zdjęciowa pod sklepem i ruszamy dalej. Po dojeździe do Pałczewa podrzucam pomysł abyśmy się udali do zachwalanej karczmy Złoty Młyn, tak też robimy. Po dojechaniu na miejsce tłum jest ogromny, auto obok auta. Chłopaki poszli zobaczyć co jest pięć, jednak kolejka jak za PRL odstraszyła nas od czekania na obiad... pizza w Tuszynie?... Mak w Rzgowie?... KFC?... Pomysłów było kilka. Postawiliśmy aby się wbić do Sereczyna. Po kilkunastu km jesteśmy na miejscu. Nogi mnie już lekko bolały, tak to jest jak się całą zimę biega i chodzi na siłkę, człowiek nierozjeżdżony to i nogi bolą. Powiem wam, że ta osada całkiem spoko, piwko po 6 zł, jedzenie całkiem, całkiem, chociaż chłopakom ryba (jak za to co dali) nie za bardzo smakowała - była raczej przeciętna. Ja na swój gulasz z dzika na placku ziemniaczanym nie narzekałem. Posiedzieliśmy, popiliśmy i w drogę. Ostatnie piwko z Grześkiem w parku im. gen. Jarosława Dąbrowskiego zakończyło dzisiejszy wyjazd, dzięki chłopaki :)


Grzesiek i Łukasz (Wiączyń)


Piotrek (Wiączyń)


Łukasz i Grzesiek (okolice Kurowic)


Nadjeżdża Piotrek (okolice Kurowic)


Przemek wytycza trasę (okolice Kurowic)


Sereczyn menu


Obiad


W drodze do parku :)